JUKE – koniec monotonii
Samochody można kochać, podziwiać i wielbić. Są również takie, które koncerny powinny wycofać, zanim jeszcze trafiły z deski kreślarskiej do produkcji. Gdy przeglądałem katalogowe zdjęcia małego crossovera z logo Nissana na przedniej masce lub widziałem go, przemykającego ulicami Warszawy, zakwalifikowałem go do tej drugiej grupy. Jak bardzo się myliłem, pokazał spędzony z nim czas
Do tygodniowego testu dostałem czerwonego „diabełka”, którego serce stanowił silnik oszczędny turbodiesel 1.5 dCi (110 Km i 240 Nm) z bezpośrednim wtryskiem common rail, połączony z 6-stopniową manualną skrzynią biegów. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze – i tu jest problem.
W przypadku JUKE jest odwrotnie: czym dłużej obserwujemy to auto, tym bardziej jego istnie futurystyczne kształty nabierają atrakcyjności, a początkowy sceptycyzm do dobrego stylu projektantów przechodzi w pełen szacunek i docenienie ich pracy. Ci, którzy mają wprawne oko, w kształtach nadwozia odnajdą akcenty i nawiązania do większych „braci” japońskiego koncernu, takich jak Murano, Qashqai, a nawet sportowy 370Z.
Auto wygląda jak przerysowane dynamiczne zwierze, które dzięki licznym ostrym przetłoczeniom wygląda tak, jakby szykowało się do skoku. Mocno zarysowane i napompowane nadkola, krótka i opadająca linia dachu oraz ciekawe klosze lamp uzupełniają oraz podkreślają jego sportowy charakter. Ciekawych detali nie brakuje także we wnętrzu, które bez problemu pomieści 4 dorosłych pasażerów. Projektantom udało się wygospodarować bagażnik – niestety ciut za mały (251 litrów) jak na tą klasę auta.
Samochód prowadzi się zaskakująco dobrze, a osiągi silnika są wystarczające, by sprawnie poruszać się zarówno w miejskiej aglomeracji, jaki i poza utartymi szlakami. JUKE to auto dla osób prowadzących aktywne życie, lubiących wyróżniać się z tłumu, nowoczesnych, odważnych i lubiących eksperymentować. Jeżeli należysz do tej grupy, to biegnij do salonu i skonfiguruj swoją „piękną bestię”.
Mariusz Gryżewski
Dodaj komentarz