KOSMICZNY WYŚCIG PO NOWE ZŁOŻA
Na pozór zdawać by się mogło, że czasy w których przemysł nie liczył się z kosztami minęły bezpowrotnie.
Nawet przemysł zbrojeniowy, napędzany kolejnymi konfliktami musi liczyć się z warunkami przetargów, zapisami w kontraktach czy zasadami offsetów.
A co z wyścigiem kosmicznym? Czy w ogóle możemy mówić o istnieniu gałęzi kosmicznego przemysłu?
Odkąd batalia o podbój kosmosu nie rozgrywa się już wyłącznie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim, wydaje się, że właśnie teraz możemy użyć tego sformułowania – przemysł kosmiczny. W dniu dzisiejszym istnieje już wiele instytutów badawczych czy firm skupiających swoją działalność na bezpośredniej czy pośredniej drodze ku gwiazdom.
Co ze starymi graczami jak słynna NASA? Cóż… właśnie ich dopadł szeroko pojęty kapitalizm. Nieprzywiązywanie większej wagi do jakichkolwiek kosztów, gdyż finansowanie pochodziło z centralnych źródeł USA, mogło bezkarnie uchodzić jedynie kiedy cel był jeden – my mamy być pierwsi. Czy dzisiaj ma to znaczenie? Tak. Ile razy słyszymy, że ta czy inna marka jako pierwsza osiągnęła lub zbudowała, to czy tamto. Dzisiaj, bycie pierwszym, ma znaczenie marketingowe. Tylko musisz mieć jeszcze co sprzedać…
I tak, od przełomu nowego tysiąclecia możemy obserwować nowy wyścig kosmiczny. Teraz nie ścigają się w nim Amerykanie, Rosjanie, Chińczycy czy Hindusi. Teraz na pierwszy plan wysunęli się najbogatsi ludzie na Świecie. Ogromne sumy przychodu z niezliczonych firm dają im zasoby, jakimi trudno było się pochwalić nawet samemu NASA, a ambicje z pewnością nie są mniejsze niż te napędzające wyścig na Księżyc. Pierwszych trzech graczy wyłoniły już minione lata – Elon Musk, Richard Branson, Paul Allen. Pytanie, ilu jeszcze czeka by we właściwym momencie dołączyć do wyścigu.
Elon Musk, wydaje się stawiać na dwa kierunki. Jego firma SpaceX jako pierwsza przełamała stereotyp-o ile w tej dziedzinie możemy w ogóle o czymś takim mówić- że rakieta jest jednorazowego użytku.
Budowa serii rakiet Falcon, które wracają na Ziemię i nadają się do ponownego użycia, w znaczącym stopniu obniżyło koszty, a firmie przyniosło rozgłos „Pierwszego” i wiele kontraktów, w tym również tych o tajnym charakterze rządowym czy militarnym. Przychód pozwala myśleć o rozwoju, udoskonaleniach, nowych technologiach i dalszym podboju. To konieczne, skoro drugi kierunek oznacza czerwoną planetę – Mars. Temat może niektórym nie wydaję się być skomplikowany. Ot, 2 lata lotu i jesteśmy.
Kiedy jednak uzmysłowimy sobie, że przez te dwa lata kosmiczni pionierzy, musieli by przeżyć, być w pełni sprawni, świetnie wyszkoleni i być może nawet chcieć kiedyś wrócić na nasz błękitny glob, sprawa się komplikuje. Niestety dzisiejsze rozwiązania powodują, że załogowe misje kosmiczne są kosztownie. I nie jest to mały rząd wielkości. 10 miliardów dolarów od każdej osoby nie jest kwotą do przełknięcia nawet dla ówczesnych krezusów.
Richard Branson stawia na kosmiczną turystykę a Paul Allen podobnie jak Musk na transport. Nie mniej jednak, wszyscy trzej upatrują zysku w swoich działaniach. Nie są to zwykłe, kosztowne zabawy bogatych o których rozpisują się codzienne gazety. Może i niekiedy są to dziecięce marzenia, ale marzenia dopisujące zera na ich rachunkach bankowych. Dzisiaj nikt już nie wydaje astronomicznych sum jeśli nie liczy na jeszcze większe zyski.
Nic dziwnego, że kiedy uwcześni kowboje kosmosu myślą o zyskach, nie spuszczają z pola widzenia innych planet, czy międzyplanetarnych dyliżansów jakimi są komety. Większość z nich oprócz piękna roztoczonych ogonów niesie ze sobą metale strategiczne i szlachetne oraz inne drogocenne minerały. Chociażby planetoida Duende szacunkowo warta jest 195 mld dolarów, czyli blisko połowy PKB naszego kraju w 2016r. I tak jak w westernie wskakiwanie w biegu do rozpędzonego dyliżansu jest ryzykowne, tak szacowanie wartości planetoid, komet czy zasobów całych planet jest wielką ruletką. Jednak nie zmniejsza to apetytu, zwłaszcza, że kosmiczna zasada, kto pierwszy ten lepszy, obowiązuje wszystkich a metali strategicznych do technologii utrzymujących aktualny poziomu ludzkiego życia na Ziemi, w cale nie przybywa.
Mało kto wie chociażby o istnieniu takiego metalu jak ind, a mimo, że prawie każdy z nas ma go w domu. Niewiele, bo pewnie mniej niż 1 gram, ale to, że ekran Twojego telefonu się przesuwa po każdym dotknięciu palcem to zasługa właśnie tego rzadkiego na Ziemi metalu. W telefonie jest go ok. 0,02 grama, lecz praktycznie każdy dotykowy panel czy ekran ma w sobie pewną jego ilość. Pomyślmy przez chwilę ile na świecie jest smartfonów, tabletów, ekranów dotykowych w autach czy w panelach sterujących różnego rodzaju maszynami. Ogrom. Dlatego roczne zapotrzebowanie na ten metal wynosi aż 700 ton każdego roku. Można by pomyśleć, że to niewiele gdyż nawet światowa produkcja złota to ok. 2500 ton, ale złóż indu jest też o wiele mniej. W 2008 roku amerykański instytut geologiczny oszacował ziemskie złoża indu na ok. 16000 ton. To oznacza, że w tym tempie wyczerpiemy je już za ok. 10 lat.
Ind jest tylko jednym z aktorów drugiego planu wszelakich gałęzi nowych technologii. Kolejne mało znane metale jak ren czy gal będą pomagały tworzyć precyzyjną i wymyślą elektronikę ukrytą w przeźroczystych powierzchniach, czy też w ubraniach załóg kosmicznych wypraw, a być może i naszych własnych. Hafn i tellur już dzisiaj wspomagają gromadzenie i przesyłanie niezliczonej ilości danych, niezbędnych do analizy trajektorii lotów, orbit czy też tworzenia wspomagającej misje sztucznej inteligencji. Znany powszechnie składnik super lekkich stopów stali molibden wraz ze srebrem wezmą udział w technologiach oczyszczania i odsalania wody, gdyż mimo ostatnich spektakularnych odkryć na Księżycu czy Marsie, jej pokłady są często ukryte, a i nikt nie określił czy nadają się do spożycia przez kosmicznych pionierów. Znany nam z żarówek wolfram wspomoże budowy robotów i egzoszkieletów, by zastane warunki nie pokonały ludzkiego organizmu.
Niezależnie, który z tych metali wybierzemy popyt na niego rośnie już w tej chwili, a złóż nie przybywa. Pomyślisz pewnie, że właśnie dlatego trwa nowy kosmiczny wyścig po złoża. By zarabiać na ich sprzedaży innym. Masz rację. Tak będzie to wyglądać, ale już dzisiaj prawo popytu i podaży zaczyna windować ceny tych niepozornych metali. Niepozornych, lecz zwanych „strategicznymi”, gdyż bez nich nie poradzimy sobie już dzisiaj na Ziemi. Nie wspominając o podboju kosmosu. A metali jak tellur, gal, hafn czy ren, jest na prawdę niewiele. Ich roczne wydobycie waha się na poziomie zaledwie 100-200 ton.
To między innymi dlatego każdego dnia przybywa firm opracowujących technologie kosmicznego górnictwa czy przechwytywania planetoid.
Niestety, choć może i stety do eksploracji pozaziemskich złóż droga jest długa i naszpikowana wysokim popytem na strategiczne metale ziemskiego pochodzenia. Rosnący popyt w przypadku deficytowych dóbr to również rosnąca cena. Jednak, nie tylko światowi miliarderzy mogą na tym wyścigu skorzystać.
Już teraz, dla każdego z nas otwiera się taka możliwość. Na rynku istnieją wyspecjalizowane firmy, które dla nas i na nasze polecenie będą skupować najwyższej próby sztaby, granulaty czy pręty tych niezwykle rzadkich metali i przechowywać je w skarbcach, jak do niedawna robiono wyłącznie ze złotem. Tak fizycznie zgromadzone namacalne gramy i kilogramy metali strategicznych będą bezpiecznie czekały na naszą decyzję o sprzedaży. Być może nawet za kosmiczne pieniądze.
O autorze artykułu:
Grzegorz Dec – Jeden z nielicznych absolwentów wymagającego kierunku Inżynieria Materiałowa Politechniki Szczecińskiej. Odnoszący sukcesy w branży Automotive, miłośnik wykorzystania nanotechnologii metali i tworzyw w różnych gałęziach przemysłu jutra. Jeden z najmłodszych uczestników pierwszych kursów GPW dla indywidualnych graczy giełdowych. Od 2003 roku współwłaściciel i współtwórca firmy DEC i Partnerzy. Przede wszystkim propagator inwestowania w metale strategiczne oraz zabezpieczania kapitału poprzez metale szlachetne.
Dodaj komentarz