Faksymilia – sztuka zawsze w cenie
Niskie nakłady na całym świecie stanowią o wyjątkowości publikacji tego typu ksiąg, ale myślę, że każdy kupuje je z innych powodów. Często słyszymy, że nasze księgi to prawdziwe dzieła sztuki, a sztuka zawsze będzie zachwycać i zawsze będzie w cenie – mówi Artur Sobolewski, członek zarządu Domu Emisyjnego Manuscriptum Sp. z o.o.
Dzięki Manuscriptum coraz częściej słyszy się o nowej formie inwestycji w Polsce, ale czy księgi faksymilowe, jubilerskie i art-booki to faktycznie nowość i czy nie wiąże się z nimi trudne do oszacowania ryzyko?
– Faktycznie dziś tego typu kolekcje to w Polsce najdynamiczniej rosnący trend kolekcjonerski i inwestycyjny. Po latach całkowitej absencji tego typu ksiąg na naszym rynku wreszcie i Polacy docenili wartość faksymiliów, zarówno historyczną, jak i inwestycyjną. A warto wspomnieć, że na świecie ten trend cieszy się dużym uznaniem od lat 70. Polacy dostrzegli również wartość estetyczną ksiąg jubilerskich i art-booków, ale przede wszystkim potencjał zwrotu z takiej inwestycji.
Co najczęściej przyciąga klientów do zakupu tego typu ksiąg na podstawie pańskich obserwacji? Czy ich ceny nie są dla Polaków szokujące?
– Na to, że ludzie decydują się nabyć faksymilia, składa się wiele czynników. Ich ceny, choć wysokie, nie są dla nikogo zaskoczeniem. Nie bez kozery mówi się, że te księgi to biżuteria w bibliotece, a biżuteria – jak wiadomo – jest cenna. Każda księga jest rękodziełem, wykonanym z niezwykłym pietyzmem przez ekspertów różnych dziedzin. Każda powstaje kilka tygodni, ale jej trwałość to kilka wieków, jeśli nie wieczność. Budzą podziw każdego, bez względu na to, jaki kto ma gust.
Limitacje nakładów i ich ścisła kontrola – dzieła są certyfikowane notarialnie – dodatkowo gwarantują, że nabywca jest jednym z niewielu, a wiadomo, że im mniejsza podaż, tym większy popyt. Kiedy krótki nakład skończy się na rynku pierwotnym, każdą księgę można nabyć tylko z rynku wtórnego, a ten jest bezlitosny. Doświadczenia naszych sąsiadów z Niemiec czy kolegów ze Szwajcarii pokazały, że tego typu księgi na rynku wtórnym stają się dostępne za wielokrotność ceny pierwotnej. Zdarzało się, że ceny wykupu były nawet o 300 proc. wyższe.
Takie publikacje, jak „Kaplica Sykstyńska”, manuskrypt Rzewuskiego czy planowana Biblia Maxima, są wydawane w stosunkowo niskich nakładach. Czy właśnie tym zabiegiem przekonuje się kolekcjonera do zakupu, zanim księga zniknie z rynku pierwotnego?
– Niskie nakłady na całym świecie stanowią o wyjątkowości publikacji tego typu ksiąg, ale myślę, że każdy kupuje je z innych powodów. Jedni kupują faksymilia przez sentyment do historii lub sztuki. Inni przez wzgląd na ich absolutną wyjątkowość lub względy estetyczne. A jeszcze inni z nadzieją, że wkrótce limitowany nakład wyczerpie się i będą mogli być posiadaczami ksiąg, które są powszechnie niedostępne. O wartości ksiąg kolekcjonerskich decydują różne czynniki: połączenie najnowocześniejszej technologii poligraficznej z tradycją sztuki introligatorskiej, uszlachetnione kruszcem oprawy i oczywiście krótkie serie nigdy niewznawianych nakładów. Każdy kolekcjoner znajduje inną wartość, która jest dla niego nie do przecenienia. Często słyszymy, że nasze księgi to prawdziwe dzieła sztuki, a sztuka zawsze będzie zachwycać i zawsze będzie w cenie.
Ostatnio prywatny donator z Nowego Sącza ufundował miastu jeden z 50 albumów „La Capella Sistina”, odtwarzający wiernie Kaplicę Sykstyńską. Czy Manuscriptum nie próbuje przypomnieć kolekcjonerom, że jest coś takiego jak zapomniany w Polsce mecenat sztuki?
– Oczywiście! Ruszyliśmy w trasę po Polsce, szukając filantropa, który ufundowałby album „La Capella Sistina” jakiejś instytucji publicznej. Publikacja Muzeów Watykańskich trafiła na nasz rynek tylko w bardzo ograniczonym nakładzie i w cenie, na jaką mogli sobie pozwolić jedynie zamożni ludzie. Album jest zachwycający. Wielu dziennikarzy, podziwiając go podczas premiery, dziwiło się, że żadna instytucja – biblioteka, akademia sztuk pięknych czy muzeum – nie zamówiła go do swoich zbiorów.
Manuscriptum wzięło sobie do serca ten fakt i postanowiło na własną rękę poszukać fundatora pro publico bono. Tak się zdarzyło, że w Nowym Sączu jeden z honorowych obywateli miasta postanowił podarować album miastu na 726. urodziny. Cel Manuscriptum został osiągnięty. Polska może się poszczycić, że jeden z 1999 egzemplarzy albumu na świecie znajdzie się w rękach instytucji publicznej. A to za sprawą mecenasa sztuki, którym okazał się prywatny filantrop z małego Nowego Sącza.
A czy możemy jakoś oszacować potencjał polskiego rynku ksiąg kolekcjonerskich? Choćby w porównaniu do innych krajów, gdzie trend ten jest od lat znany?
– Jak wspomniałem, na świecie trend ten jest znany od lat 70. XX wieku. Do Polski dotarł dopiero ostatnimi laty, więc trudno porównywać się z krajami, gdzie trend jest już raczej kolekcjonerską tradycją. Natomiast potencjał jest bardzo duży, bo trudno nie zafascynować się tego typu księgami, gdy tylko weźmie się jedną z nich w dłonie.
Podobno wartość tych ksiąg rośnie z chwilą, gdy znika pierwotny nakład. Co kształtuje rynek wtórny i jakie są doświadczenia innych krajów w tym zakresie?
– W Polsce rynek kształtowany jest w głównej mierze przez emitentów dzieł, którzy już przy sprzedaży ustalają z klientem, czy zakupiona księga ma być traktowana jako inwestycyjna, czy wyłącznie bibliofilska. Na świecie nie jest to tak kontrolowane jak u nas. Tam faksymilia trafiają raczej na aukcje lub do antykwariatów, gdzie osiągają ogromne wartości. Wynika to z tradycji. W Polsce antykwariaty nie mają takiego doświadczenia. Dlatego Manuscriptum z góry ustala z każdym klientem, czy w przypadku zamknięcia nakładu może kierować zainteresowanych pod adres pierwotnego nabywcy. Doświadczenie naszych partnerów z Niemiec lub Hiszpanii pokazuje, że wartość księgi na rynku wtórnym może skoczyć nawet o 300 proc. do góry.
Rozmawiała: Renata Wojciechowska
Dodaj komentarz